Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
217

u stóp Piotrowych. Uczyniwszy to, domyśliła się, że znieważyła jego serce. Poznała to po spojrzeniu. Ale to budziło w niej, widać, żądzę ran, jak w wilczycy. Patrzyła mu w oczy drwiąco, mściwie, zabójczo. Gdy wciąż milczał, poczęła miotać słowa:
— Głupcze! Bezsilny, bezmyślny, śmieszny głupcze! Gdybyś miał choć trochę rozumu, zostałbyś wkrótce dowódcą tej bateryi, miałbyś otwartą drogę do wysokiej rangi. Zaszedłbyś, gdziebyś chciał. I zrobiłbyś wówczas, cobyś chciał.... Ty, głupcze!
Piotr ujrzał żywem spojrzeniem, że to prawda, i że przepaść się u jego nóg otwarła, u nóg, gdzie ta niewielka leżała książeczka. Uśmiechnął się do tej małej książeczki. Na widok tego uśmiechu Tatjanę ogarnął szał. Podniosła się ze swego miejsca śmiertelnie blada i zmierzała ku drzwiom. Po drodze rzuciła mu słowo:
— To, o czem marzyłeś, dziś się spełni. Pójdę do Roszowa. Jeszcze dziś....
— Taniu! — wyjęknął, trzęsąc się z zimna.
— Jeszcze dziś, żebyś mógł odkupić twoją polską duszyczkę, umyć ręce w mojej krwi i odejść w swoją stronę, niosąc w czystych rękach proroka tę twoją polską banialukę....
— Taniu! — skamłał, padając przed nią na kolana.
Stanęła w pół drogi, między nim i drzwiami, odwróciła się do niego. Patrzyła przed siebie, na małą, potarganą polską książkę. Czoło jej przeorała prostopadła brózda. Brwi skrzywiły się, usta