że się nie odwróci. Dał słowo i rzeczywiście, jak przystało na subtelnego kochanka, cierpliwie czekał. Mogłam spokojnie przyszykować ów znak, nieomylnie wziąć na cel tył łysiny, a raczej fałdę czerwonawą grubości palca, pokrytą przystrzyżonemi włosami, między kołnierzykiem i brzegiem angielskiej czapeczki. Tę fałdę wzięłam za podstawę. Później podniosłam cel o jakie trzy milimetry. Co za przecudną miał śmierć — nieprawdaż? Umarł, nie wydawszy jęku, z uśmiechem szczęścia na ustach, z bijącem od rozkoszy sercem, czekając na pocałunek takich ust, jak moje...
Piotr patrzał w jej twarz z zapartym nagłe oddechem, ze zduszonem gardłem. Tchórzostwo odjęło mu mowę i zdolność ruchu. Po wyrazie twarzy Tatjany poznał, że słyszał opis prawdy. Nierychło wykrztusił:
— Cóżeś ty zrobiła!
— Gdy po strzale zwalił się na twarz i nie ruszał zupełnie, nasłuchiwałam, czy kto nie idzie, czy nie słychać jakiego głosu. Ze szczytu góry widziałam po przez drzewa daleko w lesie. Rozglądałam się. Obeszłam oczami wszystkie niemal drzewa. Była cisza tasama, co przedtem, pustka zupełna. Poczekałam jeszcze. Krew mu oblepiła szyję, kołnierzyk i, jak bujne źródło, wciąż napływała pod ową modną angielską czapeczkę. Wzięłam stygnącego za nogi i pchałam przed siebie na brzeg starego szybu, który był tuż obok. Tak głową na dół zepchnęłam... Poleciał sam, gdzieś w przepaść. Zawalił się własnym ciężarem w bezdenną jamę
Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.
223