Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.
231

łzy. W minucie poczucia męskiego wstydu nieszczęśliwy przekręcił się na twarz, łkał i wył w ziemię, zapychając sobie nią usta, żeby nie krzyczeć. Krzyk do Boga z dawnego snu zstąpił na jawę, — krzyk bez echa. Ów sen spadł na głowę, jak kamień. Roszow trzyma w swych dłoniach ręce Tatjany. Obcy mężczyzna trzyma jej ręce! Oczy jej zatopione są w cudzych oczach, — usta jej spoczną na cudzych ustach! Szaleństwo płomieniem zapaliło się w kościach głowy. Myśli pękły i rozprysły się. Nic już nie widział i nie słyszał. Lecz oto ów dyabelski poryk automobilu ozwał się. Echo, czy złudzenie? Głos przeklęty stawał się coraz bardziej bliskim i natarczywym. Piotr powitał go przekleństwem — i zrozumiał, że on się zbliża. Po chwili słyszał już daleki świst, lecący w jego stronę. Usiadł na ziemi. Przekonawszy się, że pojazd pędzi ku niemu, wstał z miejsca i poszedł brzegiem drogi. Wnet tuman kurzu... Automobil nadleciał, minął przechodnia. Stanął. Piotr nie odwracał głowy. Szedł dalej. Lecz zawołano go po imieniu. Przystanął. Tatjana wysiadła i szła. Zobaczył ją na własne oczy, tę przedziwną, swój sen ukochany. Była blada, wysmukła, w lekkich sukniach. Była tak strwożona, jakiej nigdy jeszcze nie widział. Zdało mu się, że to nie ona, tylko widzenie rozpaczy, — że się za chwilę rozpryśnie i ułoży w nicości, jak pył gościńca.
Tatjana do niego podeszła. Była między nimi przydrożna pryzma kamieni. Ta pryzma legła na szlaku ich spotkania. Tatjana potknęła się o ka-