Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.
234

mademoiselle Mathilde. Piotr uczuł, że runęło nań teraz nieszczęście zgoła nowe, dwakroć gorsze, niż było dawne. Szał rozpaczy znowu zjeżył włosy. Pot oblał ciało. Wytężyły się muskuły. Lecz jak cięciwa łuku naciągnęła się wszystka wola. Dźwignął swe nieszczęście i poszedł ku miastu.
Odtąd zły na niego przyszedł czas. Wypracowane tak mądrze i tak doskonale budowisko woli, nagle, jak domek z kart, runęło. Ukazały się podspody, nice woli, grzęzawisko i topiel, gdzie ani przebrnąć, ani przepłynąć, ani nawet utonąć nie sposób. Jak dwa wściekłe zwierzęta rzuciły się na siebie dwa elementy duszy: podłość i duma. Wżarły się w siebie dzikiemi szczękami i borykały bez jednej chwili wytchnienia. Ustał zupełnie apetyt, sen i zdolność do jakiegokolwiek uczynku. Odraza do książek, map i rysunków napełniła dawne funkcye ducha. Nienawiść do ludzi i ich życia, do ptaków i ich śpiewu, do drzew i ich poszeptów, do nieba i jego pogody zwiększała się z dnia na dzień, aż urosła do potęgi, równej sile życia i ogromowi świata.
Piotr nie mógł usnąć w nocy, również następnej i trzeciej z rzędu. Czuł, jakby miał wbitą w bok drzazgę żelazną, coś niby grot lancy, i musiał na tem leżeć w łóżku. To też wstawał i bosy, w nocnej bieliźnie chodził po stancyi. Zwalczał się sam w sobie. Poszukiwał, — ach, jakże straszliwie! — poszukiwał siły, któraby mu mogła zastąpić miłość Tatjany. Przemierzał wysiłkiem ducha wszystko, co mogłoby mu dać siłę życia bez Ta-