Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.
238

Nareszcie ktoś drzwi uchylił. To ta — Mathilde. Wszedł do wąskiego korytarzyka, gdzie pewnego razu, o zmroku pocałował Tatjanę, co jej, jak później wyznała, sprawiło najgłębszą, najsubtelniejszą rozkosz w życiu. Ciemna przed jego oczyma wisi zasłona, jakiej tam nie było w rzeczywistości. Za zasłoną sala duża, jak w hotelu na paryskich bulwarach. Trzej młodzi ludzie przeszli przez tę salę. Twarze ich ukazały się nad wyraz żywo, choć ich nigdy nie widział na oczy. Potem trzej inni — starsi wiekiem panowie. Ci rozmawiali z Tatjaną. Jeden z nich proponował, żeby pojechała na Litwę. Wreszcie — o, głęboka, niewysłowiona, senna rozkoszy! — ujrzał Tatjanę. Siedziała na łóżku nieubrana, w liliowym szlafroku, który niegdyś tak lubili... Czesała swe długie, czarne włosy. Piotr zadrżał od wewnętrznego spazmu serca. Czekał. Zobaczył twarz Tatjany, — usta, brwi, policzki, włosy... Sen zatarł i zniweczył wiadomość o niedoli, o rozłączeniu, o strasznej męce i ukazał bliskość szczęścia dawnego. Lecz oto ktoś nadszedł, jakaś kobieta znajoma, czy, nieznana, — i rzekła, że Tatjana już go widzieć nie chce. W istocie podniosły się przeciwko niemu jej oczy obce, cudze, w których nie było już nawet nienawiści, tylko zimny i jałowy popiół wzgardy.
W owej chwili Piotr ocknął się. Był zlany potem, serce mu biło nadzwyczajnem tętnem. Wstał natychmiast z łóżka, narzucił na ramiona letnią szynel, wdział długie buty na bose nogi, — i cicho wyszedł z mieszkania. Jak w niedawnym śnie szedł