Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.
239

po pustych, ciemnych, małomiejskich ulicach. Omijał główne, brnął po błocie zaułkami. Wyszedł na łąkę, przylegającą do ogrodu generała. Przeszedł przez kilka rowów, przebrnął przez żywopłot i jakieś głębokie doły, aż wreszcie znalazł się pod ogrodzeniem, skąd widać było obadwa skrzydła pałacyku od wewnątrz. Nieruchomy, zimny blask księżyca padał na szyby pokoju, gdzie była Tatjana. Okno było zamknięte. Ten blask, tak niegdyś piękny, a teraz płony, niezmienny i okrutny, jakby wapnem rozpuszczonem zabielał okno. Boleść niezgłębiona zmogła ciało i duszę Piotra. Przewieszony przez kamienne ogrodzenie dawnego raju swej duszy, pokonany, przebity, bezwładny i upadły jęczał przed Bogiem.
Tak przeminęła ta najgorsza z nocy...
Borykaniem się ze sobą, męczarnią mocniejszą, niż siły fizyczne człowieka, zdobył przecie w ciągu następnych dni jedną władzę, — wyżął, wycisnął i wydusił z cierpień jedną potęgę: szlachetną, zaiste świętą dumę. Nie widywał Tatjany i — dzięki dumie, — mógł jej nie widywać. Mógł spać, nabrawszy w ciągu dnia wiedzy tajemniczej, że ona go już zdradziła. Mógł pracować tylko dzięki hartowaniu w ogniach duszy i zastalaniu wciąż w sobie cienkiego sztyletu pogardy. Doskonale wiedział, że gdyby teraz popadł znowu we wspomnienia, w, mięką mądrość litości, — utraci sen, a z nim władzę nad furyami swej duszy. Pokonywał te furye z takim trudem, wdeptywał je w miazgę swego bytu tak powoli! Wiedział, że i duma, tyle