Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.
251

Służący poszedł. Piotr ubrał się co tchu i rzucił do domu generała. Co chwila smagało go przerażenie, jakby rzemień kańczuga, rznący nagie plecy. Nogi uginały się pod nim, gdy wchodził do przedsionka, gdy zdjął szynel i pierwszego z brzegu ordynansa rozpytywał o pannę Tatjanę. Ale w domu wszystko szło spokojnie, według ustalonego trybu. Generał jeszcze spał, więc służba chodziła na palcach, zastawiając w jadalni przybory do rannego śniadania. Piotra tam znano, jak domownika, więc nikt na jego wczesne przybycie szczególniejszej nie zwrócił uwagi, lecz on sam czuł się dziwnie głupio, plącząc się pośród famulusów domu. Miał już zamiar wyjść pod pozorem, że jest zawcześnie, gdy posłany lokajczuk, żeby rannego gościa zameldował Tatjanie, wrócił z oświadczeniem, że „ich w pokoju niéma“.
— Jakto niema? Widziałeś? — zapytał Piotr, czując znowu cios knuta, szarpiącego plecy.
— Zupełnie niema. Tak jest. Dokądś raczyli wyjść.
— Ależ dokąd?
— Tego nie śmiem wiedzieć....
— Czy kto nie widział, którędy wyszła panienka?
Sprawdzono, że nikt nie widział, ale nikogo to nadzwyczajnie nie interesowało. Tymczasem Piotr, korzystając ze swych dawnych pół-praw w tym domu, wszedł do salonu środkowego, pragnąc zobaczyć, czy tam niema Tatjany. Gdy się znalazł w tej wielkiej sali, odrazu spostrzegł, że drzwi na