Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.
252

ogród są pół-uchylone, niedomknięte i to oddawna, bo klin śniegu, nawianego w nocy, leżał na posadzce. Otworzył te drzwi i spostrzegł zadęte ślady stóp Tatjany na stopniach i na ścieżce, wyciśnięte w miękim, wciąż padającym śniegu. Te ślady, niby gwałtowne wołanie, zapędziły go do altany. Stanąwszy w jej drzwiach, zachwiał się i wrzasnął przeraźliwie. Na ławce leżała Tatjana w kałuży krwi, która już dawno skrzepła. Drżąc na całem ciele, spostrzegł, że skierowała otwór lufy rewolweru w brzuch. Zrozumiał z nieomylną oczywistością, iż postanowiła zabić siebie i dziecko Roszowa. Zrozumiał, że ten uczynek oznaczało słowo: „będę w porządku“ — i drugie słowo: „twoja Tania“. Usiadł skostniały na przeciwległej ławie i patrzał na uśmiech Tatjany, — na białe jej zęby, które pokryła już puszysta warstewka śniegu, — na srebrzyste pończochy odsłoniętych i rozrzuconych nóg, na których długie smugi czarnej krwi zastygły. Piotr omdlał.
Ktoś nadszedł....