Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.



II.

Obudził się ze snu, o którego twardości wnosili wagonowi sąsiedzi z chrapania iście artyleryjskiego, gdyż chrapał prawdziwie wszystkiemi bateryami. Ocknąwszy się nareszcie, powiódł zdumionem okiem po lśniącym, zlekka-wklęsłym suficie, przypomniał sobie, gdzie jest, i zachichotał wewnętrznie. Był wyspany i silny, jak koń pociągowy. Pochylił głowę i spojrzał ze swego łoża na górnem, podniesionem siedzisku wagonu: przedział był pełen osób. Słońce świeciło prosto w okno.
— Teraz się umyjemy — myślał podporucznik — a później trzeba będzie zjeść dużo, ale za to coś smacznego...
Usiadł na posłaniu, o ile na to pozwalała bliskość wagonowego sufitu, wdział nowiuteńki mundur z nieposzlakowanie aksamitnym kołnierzem, z dziewiczemi szlifami i gwiazdą akademicką na lewym boku, — wyprostował lakierowane, bajecznie szykowne buty z cholewami, przygładził włosy...
Pardon-s! — mruknął, spuszczając nogi i zwinnie jak kot schodząc z podniesionego łoża. Wyminął pokoszlawione figury, drzemiące w zaduchu przedziału, i udał się do umywalni, — później do