Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.
21

wywarła, lecz nie chce go widzieć, ani wiedzieć o jego obecności. Wprawiło go to w bezsilny gniew. Im bardziej jej się przyglądał, tem więcej spostrzegał w niej wdzięku pierwszej młodości; jakowejś tajnej, milczącej, trzebaby powiedzieć, wewnętrznej kultury. Każdy jej gest i każdy ruch był gestem i ruchem, pełnym osobistego rozumu, ale i odziedziczonego taktu. Rozmyślał nad tem, że między nim i nią, oddaloną mniej, niż o krok, przebiega linia jakiejś nieprzebytej granicy. Tego niezłomnego spokoju, który był powleczony wesołym półuśmiechem grzeczności, nie złamie nic. Kiedy usilnie wpatrywał się w jej twarz wilczemi ślepiami oficera uwolnionego z murów szkoły, podniosła oczy z obojętnością i końcem palca przewróciła stronicę książki.
Ktoś z pasażerów wszedł, mówiąc do współtowarzyszów po polsku, że w pociągu jest wagon restauracyjny. Piękna szatynka złożyła swą książkę na ławce i zapytała, czy daleko się idzie do wagonu restauracyjnego i w którą stronę.
Rozłucki myślał: — Prawdę się czytało o tych polakach... Zimne to, jak kamień. Nienawidzi to nas. Widać z każdego spojrzenia nienawiść...
„Zimna i nienawidząca“ polka powstała z miejsca i włożyła na głowę kapelusz w sposób tak obojętny, jakby sama jedna była w przedziale.
Wyszła, szeleszcząc sukniami i każdym ruchem stwierdzając prawdę formuły porucznika Rozłuckiego. Zatopił oczy w przestwór i poświstywał.
Zepsuła mu humor. Do dyabła! Była prześli-