Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.
24

Oficer otrząsnął się z przykrego marzenia.
Coraz więcej było zabudowań, parkanów, szop, bud, wreszcie ohydnych wielopiętrowych kamienic. Wkrótce zwielokrotniały szyny kolejowe. Poczęły wyrastać i grupować się rude i czerwone wagony towarowe bez końca, aż zupełnie zasłoniły widnokrąg. Pociąg leciał, tworząc łoskot nieznośny. Dym błękitnawy kominów fabrycznych i rudy lokomotyw zasłonił niebo. Kiedyniekiedy mignęła w dymie wysoka zczerniała ściana jakichś składów, remiz, hal fabrycznych ze złamanemi dachami.
— Otóż i Praga... — rzekł ktoś z podróżnych.
— To właśnie jest owa Praga... — myślał Rozłucki ze szczególnem w sobie pomięszaniem wrażeń.
Oczy jego wlepiały się w ten widok zagmatwany, bezlicy, zczerniały, chropawy, w te nieme znaki materyalnego życia. Ucho chwytało głuchy łoskot. Pociąg stanął. Piękna a „chytra“ Polka zebrała swe skromne pakunki i, nie czekając na tragarza, pośpiesznie wyszła. Rozłucki ścigał przez chwilę wzrokiem jej postać. Nieznajoma wmięszała się w tłum — i znikła.