Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.
31

familii nie byłby zabezpieczony. W tonie mowy generała przebijał się żal i ledwie poskramiany gniew. Starzec żuł go w drżących wargach i wstawionych szczękach. Wreszcie mruknął:
— Tak to, bracie. Polskie pochodzenie... Niemcy podostawali donacye... Siedzą w Petersburgu. A ty — ot — kołacz się, jak szlachetka w tej dziurze. I to już kilkanaście lat. Tak to, bracie!
Machnął ręką. Kama i student Wiktor roześmieli się prawie głośno.
— A ty tam, śmiej się głośniej! — sarknął starzec w kierunku Wiktora. — Już mi o ciebie trzeci raz wytacza sprawę naczelnik straży ziemskiej. Głowę muszę sobie suszyć, jakim argumentem cię osłaniać. Śmiej się głośniej!
— Ja dziadka o opiekę nie prosiłem — mruknął tamten zuchwale i krótko. —Ma do mnie policyant interes — znajdzie drogę, niema strachu. Wie on dobrze, gdzie mnie szukać.
— Trafi sam... — dorzuciła Kama.
— Trafi... — syknął starzec. — Posiedzisz znowu rok...
— No to posiedzę.
— Posiedzisz drugi i trzeci, to cię wreszcie oduczą pleść chłopom smalone duby.
— Nie dziadek teraz w sądach zasiada, to może tam uszanują mój atlas i epistrophaeus... — zcicha mruknął Wiktor.
— Milcz! — głucho jęknął starzec.
— Niezaczepiany zawsze milczę... — odburknął.
Piotr nie rozumiał tej rozmowy, ale odczuł jej