Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.
32

nastrój. Stał, oczywiście, po stronie dziada generała, gdyż powziął był odrazu dla niego sympatyę. Swoją drogą radby był wejść w rozmowę z tymi młodymi. Język go świerzbiał, żeby się z nimi zewrzeć w jakimś sporze zasadniczym, jak to bywało z kolegami, kiedy zamało było po temu dnia, nocy i następnej doby. Tymczasem turkot przed gankiem dał znać, że zajechał pojazd, mający zawieźć wszystkich do kościoła. Stary generał oddalił się do swego pokoju i wrócił wkrótce, przebrany w czarny strój cywilny bez żadnej zgoła oznaki wojskowej. Siadł do powozu z synem Michałem, cichym, ustępliwym człowiekiem. Na przedniem siedzeniu umieściła się Kama i Piotr. Proponowano Wiktorowi, żeby się wdrapał na kozioł, ale on z najzupełniej studencką fanfaronadą oświadczył, że w żadnych kościołach nie bywa, że dla niego oto tu jest kościół... Co mówiąc, wskazał na niebo, lipy i zboża za bramą. Generał poczerwieniał ze złości, jak ćwikła, i począł mruczeć coś do siebie, mięszając polskie i rosyjskie wyrazy o twardych brzmieniach. Wiktor ukłonił się, skierował kroki swe w pole i znikł na zakręcie.
Do kościoła było ze dwie wiorsty wyboistej drogi. Świątyńka stała na górce, wśród lip i wiązów, w samym środku olbrzymiej wsi, która łańcuchem chat, stodół i ogrodów przepasywała szeroko rozsiadłe wzgórze. Ludzie szli na nabożeństwo — chłopi w brunatnych, ciężkich sukmanach do samej niemal ziemi, w ciężkich butach i nielżejszych kapeluszach, kobiety i dziewczęta w chu-