Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.
34

Dzwonki gwałtownie bijące, potężny śpiew, zapach ziół — wszystko to odurzało Pierre’a. Stał zapatrzony w widowisko. Kiedy proboszcz, tęgi, zażywny moszterdziej, dźwigający ciężką złotą monstrancyę, mijał grupę opłakańską, rzucił okiem na umundurowanego oficera i długo mu się przypatrywał z pilną uwagą. Podtrzymujący go obywatele — również, — chłopi, śpiewający z głębi duszy i z głębi zdrowego ciała — również, — dziewczęta sypiące kwiaty — również. Piotr poczuł, że jest tutaj zupełnie niepotrzebny. Miał chęć wynieść się coprędzej. Było mu nieprzyjemnie, a nawet przykro. Te widoki męczyły go i dusiły swą siłą. Kuzynka Kama szepnęła mu do ucha:
— Mundur twój, kuzynie, przypomina tutejszym ludziom rzeczy nieprzyjemne. On to czyni tak złe wrażenie...
Pierre doznał na pewien czas mdłej zresztą ulgi.
Po sumie towarzystwo wróciło do domu w Opłakanem, spożyło z apetytem obiad zgoła polski, wiejski, z półmisami kurcząt, salaterkami sałaty, z jarzynami i kompotami, po których serce mięknie a myśl popada w optymizm. Po obiedzie spacerowano ociężale w starym i zapuszczonym ogrodzie, bawiono się, jak kto umiał. Kuzynka Kama zagrała na fortepianie w dużym salonie i towarzystwo zgromadziło się na tę ucztę. Przybył nawet z czworaków, zaułków i okólników szorstki Wiktor. Stary generał wyraził życzenie, ażeby Kama zaśpiewała. Młoda panna wzbraniała się przez wzgląd na srogość krytyki petersburskiego kuzyna, — ale