Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.
39

Ze szczytu góry roztaczał się widok na rozległą, międzyleśną dolinę. Pośrodku błyszczała rzeka i szeroko rozlany staw. Kama pokazała Piotrowi ów staw, kępy nad nim drzew i oświadczyła, że to są Ciernie. Bryczka pana Michała pomknęła górską drożyną. Jeźdźcy popędzili za nią. Wkrótce znaleźli się na terytoryum Cierniów. Miejscowość ta miała charakter pod-górski. Jeszcze tam stały kopy suchego siana. Dwukolejowa drożyna, krążąc wśród iałowców, dobiegła nad staw i zanurzyła się poza jego groblę w urocze, ale karkołomne wąwoziki, „dołki“, wyrwy i dość zdradzieckie jeziorka. Jechało się tam wprost przez wodę, albo wprost przez błoto w pas. Wytłomaczono Piotrowi, że w tej lokomocyi, ściśle miejscowej, niema nic zgoła niebezpiecznego, albowiem odwaga zawsze człowieka od wszelakiego wypadku ratuje. Ptaki tam za to w olchach śpiewały piękniej, niż gdziekolwiek, pachniały tameczne zioła i kwiaty, szemrały liczne strumienie. Kiedy bryczka starszego pana za ostatnią rzeczką i czarnym, przyziemnym młynem pięła się pod górkę ku dworowi, Piotr spostrzegł tłum wielobarwny młodzieży wiejskiej, który obsiadł na wzgórku grobli figurę świątka pod wielkiemi olchami. Oficer rozglądał się na prawo i na lewo po zbożach, krzewach i ludziach, gdy nagle spostrzegł, że owa gromada dzieci, wyrostków i młodzieży rozpierzchła się, jak stado spłoszonych ptaków. Tu dziewczyna w wielobarwnej „szmatce“ na głowie, w białej koszuli i kolorowej spódnicy dopadła zboża i zginęła w niem, jak kuropatwa, —