Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.
57

ziewnęła z zadowoleniem... Znowu to zduszenie w piersiach...
Generał komendant zwrócił się do córki:
— Tatjano Iwanowna, a toż pokaż Piotrowi Iwanowiczowi ogród. Przecie to zupełny jeszcze cudzoziemiec.
— Pan życzy sobie zobaczyć ogród? — zapytała z ociężałą uprzejmością.
— Jeżeli można... — odpowiedział z tajnem ukontentowaniem, ukrytem w pozorach obojętności.
Tatjana otwarła wielkie drzwi i wyszła na taras, ułożony z wielkich głazów granitowych. Po schodach zstąpili obydwoje do tego ogrodu. Aleja nie była długa. Wzrok uderzał się o mur i ową jaskrawą altanę. Idąc w cieniu drzew, Tatjana obróciła się w kierunku domu i wskazała nań ręką, ze słowami:
— Prawda, jaki dziwny dom...
W istocie — dom był dosyć niezwykły, budowla z końca XVIII wieku, pokryta starą, zczerniałą, różową niegdyś dachówką w karby. Ponad parterem o wielkich szybach okien wznosiło się od strony ogrodu piętro z okienkami czteroszybowemi. Taras był imponujący, a całość miała wdzięk rzeczy z lat dawnych.
— Czy pan jest polak? — zapytała od niechcenia a niespodzianie Tatjana Iwanowna.
— Pochodzę „z polaków“ — rzekł zwolna Rozłucki — lecz jestem prawosławny i „ruski“.
— Tak... — zgodziła się. — Będzie pan miał