Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.
59

językiem. Coś tylko wciąż świszcze, albo zgrzyta i szczęka w tej mowie.
— Nie zawsze. Słyszałem jedną poezyę, w której były bardzo piękne dźwięki.
— Pan to wszystko rozumie?
— Nie, prawie ani jednego wyrazu.
— Tu się pan pewnie prędko nauczy, bo tu nie tylko mężczyźni są piękni, lecz i „panny“. Widziałam piękne na balach tutejszych. Pamiętam jedną ze wsi, szatynkę, młodziutką. Poprosiłam ją na chwilę o wachlarz, gdyż swój zarzuciłam w tańcu. Spojrzała na mnie tak dzikiemi oczami, jakbym była jej wrogiem od urodzenia, a przecież nie widziałyśmy się przedtem nigdy.
— Pani także ich nienawidzi. To niedobrze.
— Czemuż to „nie dobrze“? Oni umieją nienawidzieć, to i ja. Ile razy idę przez tutejszy park miejski, ile razy jadę powozem, czuję ze wszech stron złe spojrzenia, czytam we wszystkich oczach odrazę. Gdziekolwiek spojrzeć, w którąkolwiek stronę, zawsze się spotka jakieś paskudnie patrzące oczy. Tworzy to jakby chmurę nienawiści...
— Czyżby oni mogli nienawidzieć pani? — zapytał Piotr z namysłem, niemal bezwiednie i nie jej, lecz raczej siebie.
Po raz pierwszy uśmiechnęła się bardzo powabnie, zupełnie inaczej, kusząco w sposób szatański, zalotnie i prawie bezczelnie. Rzekła cicho:
— A jednak, widzi pan, — nienawidzą.
— Gdy tu pomieszkam, to zobaczę, czy istotnie ci ludzie mają względem pani tak złe uczucia. Może