Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.
72

chą jego natury, — żądzę ryzyka, pasyę, żeby wszystko postawić na ostrzu noża. Popchnęła go do tego niejasność położenia, która się wytworzyła między nim i stryjem po tem polskiem przemówieniu. Przez chwilę namyślał się głęboko, ciągnąc usilnie dym z papierosa, ważył to, co ma powiedzieć. Odezwał się dobitnie po rosyjsku:
— Chciałbym stryjaszka zapytać szczerze i z serca o jedną rzecz...
— Prawdę ci powiem... — rzekł zagadnięty.
— Do czegóż może prowadzić to rozdwojenie, ten upór, ta cała cierniańska polskość? Nie rozumiem tego zupełnie. Jestem tu obcy i nie mogę się ani rusz zoryentować. Przecie dziadek, to człowiek ruski z wychowania, ducha, i czynów całego życia. A wy — któż wy jesteście, co wy jesteście?
— My jesteśmy polacy, — rzekł stryj.
— Po cóż wam to rozdwojenie? Do czego może prowadzić zatwardziały upór, żeby być czemś, czem się być nie może? To chyba jakieś spory rodzinne i działanie na przekór, jak to w familiach...
— Czemże się to być nie może — powiadasz?
— Przecież byłoby wam wszystkim lepiej, serdeczniej, prościej, gdybyście byli jedną zgodną rodziną, gdybyście odrzucili dziwny polski upór. Polski niema.
— Tak to niby. Polski na mapie niema. Jużci tak. Masz racyę... — rzekł rozważnie stryj Michał. Po chwili podniósł głowę i dobrotliwe, mądre, przejrzyste oczy skierował na Piotra.
— Chciałeś, — rzekł, — żebym ci mówił szczerą prawdę. Dobrze. Otóż — to nie są zatargi rodzinne.