Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 1.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.
80

wewnętrzną konieczność, wciąż patrzał. Gdy był już po drugiej stronie, sylweta drzewa przybrała kształt odmienny. Stanęła na tle nocnej szerzogi plamą czarną, niemal płaską. Stała się niejako olbrzymią głową ze zwichrzonemi włosami, która schyliła się bezwładnie z ramion i patrzy w czarną ziemię. Lodowaty dreszcz przeszył plecy i ramiona młodego jeźdźca. Strach cmentarny chwycił go za piersi i wstrzymał w drodze. Ręce, bez wiedzy o tem, zdarły lejce konia. Koń stanął. Piotr nie mógł oderwać oczu. Serce w nim zamarło, dech ustał w piersiach, myśli spłoszone ze swoich miejsc, oszalałe od razów przerażenia, leciały przez zmartwiałą głowę. Nagły żal, żal tak mocny, że wszystko w duszy wytracił, uderzył w serce, jakgdyby zewnętrzny puginał. Ażeby sobą owładnąć, siebie samego pokonać, sobie samemu moc swoją udowodnić, zdławić fizycznie ów niemęski, zewnętrzny, narzucony strach — żal, Piotr zsiadł z konia, rzucił wodze żołnierzowi i wielkiemi krokami poszedł ku drzewu. Wstąpił na niską, rozmytą, rozwianą mogiłę. Namacał rękami suche próchno krzyża. Męską dłonią usiłował pochwycić i zdusić widziadło. Pełne miał dłonie sypkiego, szorstkiego miału. Zastygł tak z rękoma opartemi na kolcu krzyża, wiszącego nad ziemią, głęboko nędzą próchna porażony. Nierychło opamiętał się, — westchnął... Odszedł, wskoczył na siodło. Począł orać boki końskie ostrogą i popędził w noc wielkiemi, huczącemi skokami.