Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
109

sza nadciągnęła „płaneta“ deszczowa, schronili się w kępie wielkich olch nad rzeczką. Zachyleni pod gałęziami czekali, aż nacichnie. Stali tak, nie rozmawiając. W trakcie tego ich wypoczynku nadleciał skądsić zmoknięty dudek i nieopatrznie zasiadł tuż przed nimi na gałęzi. Położył po sobie pióra, wtulił głowinę między skrzydła i grzał się własnem ciepłem życia, radosnem i zdrowem, zupełnie zresztą, jak dwaj panowie ze dworu w Cierniach, ukryci pod drzewami. Przypatrywali się wszystkim jego praktykom uważnie i z pobłażaniem. Ptaszysko drzemało, trzymając się pręta szponami. Deszcz po niem ściekał, jak po korze drzewnej. Aliści jakiś szmer je przebudził... Podniosło śmieszną głowę i najeżyło czub. Zrobiło to wrażenie, że dudkowi włosy z przerażenia stanęły sztorcem na głowie, gdy ujrzał tuż, tuż, niemal obok siebie dwie figury potwornej wielkości i oczy tych poczwar w siebie wlepione. Porwał się, zatrzepotał skrzydłami i, bijąc niemi o pręty, gałęzie i pnie, rzucił się do sromotnej ucieczki w panicznem przerażeniu. Widzowie parsknęli śmiechem jak w najweselszym teatrze.
Wieczorem, a raczej po nastaniu zmroku zjawiali się we dworze goście. Byli to chłopi z wiosek sąsiednich. Goście ci siedzieli naprzód w kuchni. Kucharka Jagna dawała gospodarzowi znać o ich obecności. Z początku stryj Michał zdawał się nie zwracać uwagi na to anonsowanie, — wstydził się poprostu, że kucharka mówi o obecności chłopów. Za pierwszym razem wszystko skończyło