Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
157

i moja dobra sława w grę wchodzi, a nie mogę się oprzeć podziwowi, jak to na świecie jest...
Ludzie obojętni, którzy nic o tej sprawie nie słyszeli, sądzą mię za moje gorzkie trudy. Ja jeden wiem, ile w tem, co oni mówią, jest bezprawia i mojej krzywdy, nieprawdy i ich faryzeizmu, a dowody po ich są stronie.
— Ale jakież dowody, — później będziemy na ten temat filozofować...
— Dowody są takie. Po pierwsze — moje stwierdzenie prawdy o pobraniu sum. Po drugie zeznania ludzi złych, którzy przeciwko mnie świadczą!
— Co to za ludzie?
— Jedni pienią się, iżem jest odszczepieniec, a inni mają w tem interes, żeby zeznawać tak, jak to leży w interesie możnych. Możni zaś są za tem, żeby mnie w ten sposób zgubić.
— Któż to są ci możni?
— Tutejsi, którzy oddawna zęby na mnie ostrzyli. Ale głównie Nastawa.
— Co znowu? Ten!
— A ten. Jego to przecie dzieło.
— Doprawdy?
Piotr pokiwał głową, uśmiechnął się...
— Gdzież to ów sąd się odbywa?
— Tu w jednym klasztorze.
— Czy hrabia Nastawa występuje tam osobiście, jako świadek?
— Owszem jest, ale to tam...
— Cóż niby?
— Niby to on jest mój stronnik, nawet obrońca.