Wolski ciapał wielkiemi butami po kamieniach, nie patrząc, gdzie te buty stawia. Rozłucki zwrócił mu uwagę:
— Niech-no ksiądz idzie mniej idealistycznie po tym padole, bo już mam spodnie pobryzgane dzięki takiemu systematowi spacerów po tym Krakowie.
— Przepraszam. Ostatecznie mógłbyś pan być powołany, jako świadek z mej strony, bo ja dotąd ani jednego świadka nie powołałem. A tam po cichu kwestyonują wogóle moją pracę. Mówi się do ucha: pieniądze trwonił z dziewczętami po miasteczkach. Przyjdzie jeszcze taki, co powie: — kto go wie, czy to nie szpieg?... A będzie i taki, co drugiemu szepnie do ucha: — mówią, że to szpieg...
— Wiem, wiem...
— Jeśli nie kwestyonują mojej pracy głośno, jawnie, to jednak robią z niej byle co, albo przedstawiają jako coś mdłego, nikłego, ułomnego. Należało robić tak i tak, a ja oto, com robił? Mdle, słabo, zcicha... Ale tego, jak należało, żaden nawet ze słychu nie zna i krokiem tam nie poszedł, nie spojrzał w tamtą stronę. O, mocny Boże mój!
— No, więc idę tam!
— Ba! A jakże się pan nazwiesz? Przecie powinieneś wymienić swe nazwisko, swe generalia...
— Zamelduję się oskarżycielowi, świadkowi, czy obrońcy, hrabiemu Nastawie. Poproszę go, żeby zaświadczył, iżem jest człowiek dobrej wiary. A chociaż nazwiska dobrego w tych stronach nie mam, przecież świadczyć mogę. On to dla mnie zrobi.
Piotr roześmiał się głośno i zamilkł. Latarnie
Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
159