Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.
166

chwili posłyszał, że zakonnik zwraca się wprost do Wolskiego. Tłusty rzymczyk prosił grubego odszczepieńca głosem cichym, pokornym i łagodnym, w którym na dnie brzmiała nuta żelaznej groźby, ażeby nie skazywał sądu na dochodzenie tej rzeczy, lecz wyznał dobrowolnie prawdę. Prosił go przez miłość Pana Jezusa, która „nie mogła przecież wygasnąć w sercu do szczętu“, ażeby nie gorszył słuchaczów wydobywaniem tych rzeczy, spisywaniem ich w protokóle, lecz w krótkich wyrazach wyjawił sedno rzeczy, które wiarogodne zeznania już niemal odsłoniły.
— Panie Wolski, — mówił braciszek z drżeniem w głosie, — na rzeczy święte, którym wierność zaprzysiągłeś niegdyś przed ołtarzem, zaklinam cię dziś, ja proch przed Panem, ażebyś nam wszystkim oszczędził przykrości badania, a sobie tem gorszego wstydu. Wzywam też pana, ażebyś te pieniądze, któreś wydał, te grosze, które ubóstwo chrześciańskie składało na rzecz braci unitów, zwrócił, — ażebyś je oddał do rąk godnych, do rąk, które godnie groszem tym rozporządzą.
Piotr patrzał w owej chwili na wyhodowane, białe, tłuste ręce mnicha z różowemi paznogciami. Miał chęć podejść do tego faryzeusza i powiedzieć mu parę słów do ucha. Lecz nie ruszył się z miejsca. Siedział z przymkniętemi powiekami. Słuchał, co też powie Wolski. Ten wstał z miejsca i, trzymając się poręczy krzesła, jakby w obawie upadku na ziemię, począł coś ze siebie wydębiać. Coś stwierdzał, czemuś zaprzeczał. Cichym głosem, zwró-