Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.
169

oskarżonego od stóp do głowy. Przypatrzcie się nadewszystko jego butom, jego spodniom i surdutowi.
Wolski zwrócił się do Piotra czerwony ze wstydu i wściekły za tego rodzaju obronę. Sędziowie uśmiechnęli się, jedni ironicznie, drudzy pobłażliwie. Wnet jednak schowali te uśmiechy pod swe maski mniemanej objektywności. Piotr nie dał za wygraną. Mówił coraz spokojniej:
— Czy to jest typ człowieka, który roztrwonił fundusze publiczne?
— Nie poszukujemy typu, lecz badamy szczególny wypadek. Liche ubranie nie jest dowodem przeciwko danemu zarzutowi, a może być nawet argumentem, przemawiającym właśnie na niekorzyść. Ja jednak, osobiście, tego argumentu nie wysuwam. To, co szanowny pan mówi, nie jest wcale ani dowodem przeciw, ani za... — mówił piękny prawnik z jedwabistą brodą. — My poszukujemy dowodów rzeczowych.
— Ja je też dać usiłuję, lecz pan mi przerywa. Jeżeli panowie nie widzicie dowodu istoty rzeczy w tem, com powiedział, to spojrzyjcie teraz na swe buty, spodnie, surduty i habity...
— Szanowny panie, muszę mu zwrócić uwagę...
— Wy, którzy tego ubogiego o roztrwonienie publicznego grosza sądzicie, spojrzyjcie na siebie.
— Szanowny panie... — począł mówić pokornym głosem zakonnik, lecz Piotr mu przerwał:
— Wy, w miękie szaty odziani, co ośmielacie się zaczepiać przychodnia, który wraca z puszczy... Tyleście zobaczyli z tego, co się na puszczy dzieje?