Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.
172

patrzał nań długo, nie dając znać o sobie. Minęła tak zapewne z godzina czasu. Wreszcie Rozłucki podniósł się ze swego miejsca i, gdy hrabia Nastawa do niego się zbliżył, pociągnął go za rękaw. Nastawa teraz dopiero ujrzał go przed sobą i poznał. Stali jakiś czas w milczeniu, zaglądając sobie w oczy. Piotr rzekł cicho:
— Znowu tak w zmroku rozmawiamy...
Nastawa milczał.
— To pan ścigasz tutaj Wolskiego... — ciągnął Piotr.
Nastawa milczał.
— Nie będziesz pan przecie tchórzem i, jeżeli go ścigasz, nie zaprzesz się tego?
— Nie widzę potrzeby zdawania przed panem sprawy z tego, co robię.
— A więc pan robisz to, o czem mówię?
— Sama logika rzeczy wskazuje, że tak nie jest i być nie może, lecz gdyby nawet tak było, to i wówczas zabroniłbym panu stawiać mi podobne pytania!
— Jeżeli tak jest, to postanowiłem zanieść do pana prośbę.
— Prośbę? Pan taki dumny i wspaniały?
— Tak jest. Ja taki dumny i wspaniały... Pamiętasz pan naszą rozmowę w powozie?
— Pamiętam ją i nie zapomnę, bądź wasan pewny.
— Mniejsza o zapewnienie, które wasan rzucasz w próżnię. Chodzi o propozycyę wówczas uczy-