typem, odarłeś się sam ze wszelkiego uroku. Straciłeś wszelkie znaczenie. Żegnam.
Hrabia Nastawa odszedł wolnym, cichym krokiem do sali sądowej. Piotr został na miejscu. Długo tam tkwił w zamyśleniu głębokiem. Patrzał w oświetlony kwadrat przejścia do mniejszej izby. W pewnej chwili załamał ręce, aż zatrzeszczały, i wyszeptał do duszy swojej jakieś słowo, głuche niby sztylet i jak on schowane w pochwie milczenia. Siadł na ławie, ujął głowę w ręce i patrzał na odległy stół sędziowski. Miał w owych chwilach naoczne wrażenie podłości w Polsce. Czuł ją występującą naprzeciwko i nie mógł jej dać rady. Była wobec niego, jakgdyby forma bezkształtna, narzucająca swą wielkość i ciężar, oraz obłudną miękość. Był moment, że zapragnął ze swej duszy wyrwać szpadę, wejść do tamtej sali sądowej i rozpędzić wszystkich tamtych. Samemu osądzić tę sprawę na mocy szpady, na zasadzie prawdy i sumienia! Lecz oto spostrzegł, że nie może stworzyć swojego 18-go Brumaire’a, gdyż szpady u boku już nie ma, a gdyby ją nawet jeszcze posiadał, to byłaby to moc .....[1] porządku, nie taka, jakiej pożądał.
Bardzo późno, bodaj już nad ranem, posłyszał rumor. Ludzie wychodzili z sądu gromadnie, gwarząc pomiędzy sobą. Słuchał, co mówią; i z pojedyńczych zdań, ze strzępów dyalogu zrozumiał, iż wydano na Wolskiego wyrok potępiający. Potwierdzono wyrokiem oskarżenie, stawiane przez Sikorskiego i innych.
- ↑ W innym wydaniu tekst nieocenzurowany: rosyjskiego