Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.
184

Piotr Rozłucki i ex-ksiądz Wolski zajmowali w jednej z kajut klasy drugiej miejsca obok siebie. Mieli jeszcze trzeciego towarzysza, amerykanina, lecz ten nie spał i należał właśnie do kompanii, przekładającej szklankę grogu nad sen w dusznym przedziale.
Wolski za to spał nie tylko za dwu towarzyszów, lecz za cały ich dziesiątek. Rozłucki wypoczął już był i teraz, leżąc na górnem łóżku, patrzał w okienko, które znajdowało się wyżej od poziomu morza, lecz tylko cokolwiek nad nim. Kiedyniekiedy szelestna fala zasłaniała szybę. Świecił księżyc i z wyżyny swej rozpościerał niespokojny powłóczysty blask w morskiem zwierciedle. Wędrowiec doświadczał nienasyconej rozkoszy patrzenia w okręg tajemniczy, niedostępny dla ludzkiej źrenicy, w samotnię oceanową, w wieczność i nieprzerwalność jej obrazów. Z jakąż ciekawością podglądał na miejscu kołysanie się wód, dziwne prace fal, podobne do wiecznej igraszki pod uroczem księżyca jaśnieniem, — bytowanie wód, ciemności i światła w tych ostępach ślepych, niemych i głuchych, ponad najstraszliwszemi głębiami kuli ziemskiej! Coraz bardziej zapadając w kontemplacyę, dostrzegał pierwszy raz w życiu to wszystko, co samo że sobą i dla siebie samego w księżycową noc czyni niewidzialne morze. Wzburzało się od niewytłomaczalnego, wewnętrznego sprzeciwu zdobywcze i zaborcze serce, gdy oczy nie mogły znaleźć kresu bezgranicza. Myśl nakreślała granice i narzucała władzę przestworowi w nich zawar-