Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.
188

— Z daleka?
— Ja z Japonii, a nawet z dalszego kraju.
— Z dalszego jeszcze?
— Z Sachalinu...
Gustaw Bezmian ciągnął śpiewnie, z rosyjska, a, jak to zwykle mówią, — z litewska. Widać było, że po polsku nie mówił bardzo dawno, bo wyrazy ostrożnie obracał w ustach, jakby je nasamprzód przypominał sobie i kształtował, zanim z ust puści. Ale wyrazy same były dobre, widocznie rodzone i własne, siedliska i szaty jego myśli. Mówiąc je, Bezmian doświadczał oczywistej, niejako odświętnej satysfakcyi, bo się uśmiechał i do tych polskich zdań i do bliźnich, którzy go tak oto po polsku przemawiającego słuchają z uwagą. Rodacy zauważyli jednak, że potwierdzające słówka, — polskie tak i rosyjskie da, — spoiły się w ustach Gustawa Bezmiana w pośredni dźwięk dak, który mu się nieustannie wymykał. Wolski i Rozłucki, przyzwyczajeni na świecie do ludzi wszelkiego typu, ostrożnie milczeli, przypatrując się temu wędrowcowi. On ciągnął:
— W Ameryce ja tylko przejazdem, z Kanady wprost do New-Yorku. Do Europy ciągnie! Bo zbyt już dawno jakości w Azyi „zastrzałem“.
— Pan tedy z Azyi? Za handlem może? — zaczepił go Wolski.
— Nie, — gdzie mnie do handlu! — uśmiechnął się Bezmian. Chytrze przemilczał kategoryczną odpowiedź na pytanie i sam cokolwiek pociągnął rodaków za język.