Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.
213

— Pan Rozłucki, który przed laty bronił z szablą w ręce honoru waszej mamy i poniósł za to rany na głowie i twarzy. Zapamiętajcie nazawsze z wdzięcznością szramę na twarzy pana Rozłuckiego.
Piotr doznał uczucia wstrętu i głębokiego niesmaku, usłyszawszy te słowa. Zapomniał już od dawien dawna o szramie na swej twarzy i nie znosił jej widoku w lustrze. Wpatrzone weń z nieufnością i dumą oczy chłopców sprawiły mu prawie fizyczną przykrość. Odsunął się. Lecz w tejże chwili zbliżyła się hrabina. Usłyszawszy, co mówił mąż do synów, nagle podawnemu zczerwieniała, oblała się nie rumieńcem, lecz zaiste krwią. Możnaby było przysiądz, że stała się ponsowa od stóp do głów, a zdawało się, że się w tym nagłym ogniu spali, jak wosk roztopi i osunie na ziemię. Piotr podniósł na nią oczy i zadał sobie pytanie, czego się też tak zawstydziła? Tego, że mąż mówił o owej chwili przy synach, — tego, że słuchał przemówienia Rozłucki, — czy jeszcze czegoś innego, najbardziej niewiarogodnego, — to jest wogóle istnienia tych oto synów i „męża“, hrabiego Nastawy, zdrady swego bohaterskiego ideału, który tu przed nią znowu stanął, tensam, jeszcze piękniejszy, jeszcze wznioślejszy i jeszcze bardziej tajemny? Ale Piotr nie poczuł dla niej współczucia. Przeciwnie powziął dawną, a już w drogach dalekich zgubioną mściwość. Nachylił się z grzecznym a zimnym gestem w stronę synów i pani, mówiąc:
— Zrobiłem wówczas, gdyż tak wypadało. Na-