potęgą morskiego nieokiełznania, piętrzył nad tymi pierwszymi zwiastunami lądu najbujniejsze piany...
W tem miejscu zażywali kąpieli młodzi chłopcy przyjezdni i piękne dziewczęta. Piotr lubił patrzeć z okna swojej pracowni na młode plemię, nurzające się w morzu. Z uciechą patrzał, jak młodzież czatuje na najwyższe bałwany, ażeby z wyciągniętemi rękoma, z pochyloną głową skoczyć w nie na obraz rzuconej lancy, ażeby przebić idący wodny wał i z drugiej strony wychynąć. Zachwycał się, gdy młode kobiety i dziewczęta w czarnych kostyumach pląsały w żywotwórczej głębinie, co przychodziła z niedocieczonej otchłani hodować zdrowie człowieka. Kobiety te, bawiące się z radosnym krzykiem w ruchomym żywiole, gdy się w nim nurzały, jak kwiaty, i pieściły jego wiekuistą potęgą żywot i potęgę ludzkich pokoleń w swych łonach, — były dla niego, jak mocna pieśń o szczęściu minionem, które już nigdy nie wróci.
Rozłucki sam pływał w morzu bardzo daleko. Znali z widzenia rybacy w łodziach i przyjezdni goście samotnego człowieka, który zdala od wszystkich wypływał w swój własny sposób. Polubiły go piany i chłodne, obce fale. Poddały się jego woli i siłom. Pływał w nich na wznak i bokiem, zginając tylko kolana, albo odtrącając fale podeszwami stóp, wreszcie bez żadnego niemal pomocniczego ruchu, unosząc się na powierzchni. Probowali z nim walczyć na wytrwałość młodzi, nieznajomi współzawodnicy. Wypływali, gdy on się w morzu ukazywał, i mocowali się z odległości.
Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.
226