tego miejsca człowieczyna w „melonie“, w wyświechtanem i wysiedzianem „palcie“. Było to małe, zabiedzone, z żółtym zarostem, wykopciałym nad wargami od dymu papierosów, — prawdziwy okaz warszawskiego szewczyny. Poczęło to skrycie konferować z owym w czapce. Rozmowa toczyła się w języku niby rosyjskim, w owej prostytucyjnej paplaninie warszawskiej. Wkrótce potem nadszedł drugi cywilus, chłop gruby, ospowaty, o wyglądzie i spojrzeniu siepaczem, — a wreszcie trzeci, chłopiec kilkunastu lat w kaszkiecie jakiejś szkoły technicznej, czy miejskiej, w długim szynelu z rogowymi guzikami, typ szkolnego wypędka. Twarz ostatniego przybysza była mizerna, oczy podsiniałe od choroby, biedy, czy rozpusty. Ten lepiej, niż dwaj jego koledzy, władał językiem urzędowym, ale z akcentu znać było, że to polskie dziecko. Wszyscy trzej naradzali się ze swym rozkazodawcą, składając jakieś sprawozdania, którym on nie wierzył, — na coś przysięgali, waląc się w piersi, aż jęczało. Szczególniej ów najmłodszy wciąż powtarzał swoje — Jej Bohu! Wreszcie kontradykcye jakoś się załagodziły. Szef wydał im rozporządzenia szczegółowe, czego wysłuchali w milczeniu i z głęboką uwagą. Mruknął, że teraz będzie spał. Głowa jego wraz z kaszkietem pogrążyła się w dłoniach i w nastawionym kołnierzu. I on stał się małym, biednym, znużonym człowieczyną... Trzej usunęli się popod ściany. Łazili na palcach, żeby zaś nie obudzić „naczalstwa“, — zaglądali w kąty i dziury, w sienie i zakamarki. Gruby siepacz po-
Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.
234