Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.
22

Wieś polska zazębiała się tutaj z ruską. Czasem na przecięciu gościńców stała dawna, gontem kryta kapliczka unicka, zszarzała, zapomniana i przelękła. Ludzie idący lub jadący drogą, dostrzegłszy mundurową czapkę Piotra, odwracali oczy albo spuszczali głowy. Nad wieczorem zakurzony pojazd, przeciąwszy w poprzek to całe nieme Podlasie, znalazł się w nadbużańskiej dolinie, wśród pięknych lasów i rozległych łąk. W dali na wzgórzu widać było jakby miasto obronne, najeżone od wież i gmachów. Woźnica Pinkus objaśnił, że to jest właśnie Drohiczyn.
Wkrótce dotarli do rzeki i promem przeprawieni zostali na drugą stronę błękitnego Buga. Szkapa wdarła się z trudem na strome osypiska prastarego grodziszcza. Widok, który się przedstawił oczom przybysza w owem mniemanem wielkiem mieście, nie był zbyt budujący. W rynku stał jeden ex-kościół, waląc się w gruzy, poniżej widać było ogromny klasztor, również w gruzach. Na uboczu kwitł kościół gotycki, zamieniony na cerkiew prawosławną za pośrednictwem umieszczenia bań bizantyńskich na jego wieżach, — dalej jeszcze jakaś świątynia osypiskami swemi dodawała malowniczości temu grodowi. Słowem — „bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki....“ „Klasztory“ zgryzł los i jego niepobłażliwe koleje, domków wszakże niewiele przybyło. Utrącone „klasztory“, oddane w posiadanie czasowi, deszczom, śniegom i burzy, stały z groźbą utrącenia głowy każdemu, ktoby się do ich wyniosłego upadku zbliżyć