Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.
25

zgniłe stopnie i obłupane filary. Gdy wasąg zatrzymał się przed tym gankiem, z za oszklonych drzwi wybiegł zamorusany wyrostek w opiętym kubraczku z zaśniedziałemi guziczkami i coś niewyraźnego bełkotał w jakimś języku. Piotr rzekł do niego po polsku:
— Czy pan Oścień jest w domu?
— Jaśnie pan jest w domu.
— A jaśnie panienka?
— Jaśnie panienka tosamo jest w domu.
— No, to pokaż mi, którędy się wchodzi.
Lokajczyk otworzył oszklone drzwi do przedpokoju, wpuścił Piotra i sam znikł. Dały się słyszeć biegania, stąpania i niespokojne szepty.
— Pewni są, że to rewizya... — myślał Piotr, rozglądając się po kątach i sprzętach. Rozmyślania jego przerwał lokaj notoryczny we fraku, wdzianym na skandalicznie brudną koszulę. Ten łypał na gościa okiem mało przychylnem, aż wreszcie zdecydował się na pytanie, jak ma zameldować. Piotr podał mu bilet wizytowy i wszedł do niewielkiego saloniku, umeblowanego starannie. Meble były nie dzisiejsze, wykwintne, znać, że rodzinne. Zczerniały obraz mitologiczny w suto złoconych ramach witał, jak dawno znajomy.
Do tego małego gabinetu przylegał salon duży, raczej sala balowa, z jasnemi obiciami, widocznie niedawno naklejonemi, i nowoczesnem umeblowaniem. Piotr zatrzymał się przy stole, zajmującym środek pokoju. Sennie patrzał na połysk posadzki w sąsiednim salonie. Długo czekał. Przewinęła się