Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.
31

z emocyi, czy zmęczenia. Ręce jego grube i potężne złożone zostały na żołądku w sposób tak klerykalny, a dwa wielkie palce puściły się w szybkiego młynka w sposób tak dyplomatyczny, że Piotr powziął przeświadczenie o godności tej osoby. Zdecydował, iż to nie może być aktor, jak suponował uprzednio, lecz chyba ksiądz niewątpliwy. Dziwiła tylko kusa sukienka i objawy zdrowia zanadto już z tego świata i świeckie.
W przyległym salonie dał się słyszeć szelest i we drzwiach stanęła panna Małgorzata Ościeniówna. Spostrzegłszy Piotra, na chwilę przystanęła. Oczy jej przybrały wyraz najgłębszego zdumienia, a usta na moment uchyliły się, jakby miała krzyknąć. Ale to trwało zaledwie przez mgnienie oka. Weszła spokojnie do małego saloniku. Od czasu, kiedy ją Rozłucki po raz pierwszy w wagonie widział, rozkwitła z dziewczynki na pannę, lecz zachowała w sobie coś z prostoty i wdzięku dziecka. Przynajmniej, gdy przekraczała próg pokoju, była ośmnastoletniem dzieckiem.
— Marzeńko — rzekł do niej ojciec — pan Rozłucki.
Po chwili dodał w sposób niby to nader uprzejmy, lecz z zarezerwowanym wewnątrz przekąsem:
— Twój wybawca...
Piotr nie miał już odwagi powtarzać swego pierwszego frazesu, więc też przeszedł odrazu z górnych zamysłów na ton zupełnie naturalny:
— Nie wybawca bynajmniej, lecz raczej sprawca wielkiej przykrości. Przecież pani, wraz z całem to-