Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.
32

warzystwem osób zgromadzonych przy jej stole, mogła wówczas wyjść bezpiecznie z owej restauracyi, bez żadnego zgoła szwanku. Tymczasem ja wystąpieniem nie w porę, w dodatku za gwałtownem, wywołałem awanturę.
— No, wyjść to tam nie bardzo było można, bo ci panowie zupełnie zagrodzili drogi, — rzekła panna Małgorzata w sposób naturalny. Najwidoczniej jednak, jak to mówią, „zagalopowała się“ w szczerość, gdyż ojciec powstrzymał dalszy ciąg wynurzenia prawdy zimnem spojrzeniem jak wędzidłem.
— Ładnie-by tam byli wyglądali wtedy, żeby nie pan! — rzekł Wolski. — Tamci mogli ich porządnie wówczas poturbować. Przecie to, podobno, było wszystko tęgo pijane.
— Nie, tak znowu bardzo pijani nie byli... — znowu zaawansowała się panna Małgorzata.
— To już tak dawno — wtrącił Piotr — trudno dziś przypomnieć, jak to tam było. W każdym razie muszę panią przeprosić za moją ówczesną pasyę. Nie przyszło mi wówczas do głowy, że tamci oficerowie, koledzy moi, właśnie wskutek tego mogli państwu wyrządzić jakąś krzywdę...
Jej wewnętrzne przeżycie tamtego wypadku najwidoczniej nie mieściło się w klubach doskonałego wychowania i raz wraz wydobywało nazewnątrz w postaci spojrzeń, gry twarzy, a nawet gestów nie zupełnie otamowanych. Była to rzecz oczywista, że panna Małgorzata miałaby bardzo wiele do powiedzenia gościowi na temat owego