Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.
54

chaty, nauczając wszystkiego, com sam umiał, wskazując palcem, jak dzieciom, miejsca, gdzie mają stawiać swe kroki, mówiłem do nich tak szczerze i tak z duszy na kazalnicy, że ryczeli, jak stado zwierząt. Skasowałem drogie pogrzeby, pościłem aż do zupełnego głodu, rozdawałem to, co mi znieśli...
Wreszcie zabrałem się do apostolstwa nie tylko wśród nędzarzy ducha, ale podniosłem oczy na współkapłanów i zajrzałem w ich uczynki z tąsamą siłą i ciekawością, co w sumienia penitentów.
— O, to, zdaje mi się, bardzo śliska droga!
— To bardzo karkołomna droga. Skoro tylko zniżyłem do minimum taksę pogrzebów, już stałem się złą owcą w stadzie, boć oczywiście wskazywałem w ten sposób na ździerstwo najbliższych moich sąsiadów — proboszczów. Moje kazania, wędrówki po parafii, czytelnie, stowarzyszenia przeciwalkoholiczne i wszelkie prace nabrały wnet odoru herezyi.
— Cóż się dalej stało?
— Nic nadzwyczajnego. Miałem i ja ciągłe koferencye ze zwierzchnikami. Głaskano mię, albo grożono, — zależnie od mej postawy, wymowy i okoliczności. Później zostałem towarzysko odosobniony. Miałem jednak możność czynienia na parafii, co mi serce dyktuje. Gdy jednak, nie poprzestając na tej sferze działania, począłem „mięszać się w nie swoje rzeczy“, przeniesiono mię z tamtej parafii na znacznie gorszą. Dostałem domek na mieszkanie wilgotny, biedę ze zrujnowanym gma-