Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.
59

czyć objaw takiego zagadnienia o Bogu na ziemi — choćby dziś wieczorem?
— Cóż to znaczy?
— Nic teraz nie powiem. Pytam tylko, czy zechciałbyś pan być mi dziś wieczorem bezwzględnie posłuszny, iść, gdzie każę, i robić, co każę?
— Czemu nie? Ufam, że mi pan pokażesz coś interesującego.
— Właśnie...
Nadszedł lokajczyk, wzywający do kolacyi. Ksiądz dał Piotrowi znak milczenia. Poszli ku dworowi.
Kolacyę spożyto pod ogromną markizą na werandzie ogrodowej. Nisko, za ogrodami melodyjnie rzechotały żaby, — we wsi przyległej słychać było szczekanie psów, — jakiś śpiew dolatywał z odległości. Rozmowa była banalna i jałowa. Pan Oścień, cierpiący na migrenę, wkrótce odszedł od stołu. Panna Małgorzata bawiła gościa. Ksiądz milczał.
Zaraz po kolacyi oświadczył, że odprowadzi Piotra do jego pokoju, gdyż i gość potrzebuje spoczynku. Tak się też stało. Zeszli znowu w ogród i udali się do jakiejś przyziemnej oficynki, gdzie ksiądz Wolski rezydował.
Dolna rama okna pokoiku, w którym się znaleźli, stała znacznie już niżej od poziomu ogrodu Malwy i jaśminy zasłaniały cały otwór okienny. Nie zapalając świecy, ksiądz wydobył z jakichś szaf skrzypiących zniszczoną srodze swoją odzież i kazał ubrać się w nią Piotrowi. Były to hajdawery nad wszelką miarę szerokie i długie, kamizelka