Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.
65

ksiądz odsunął się od niego. Niewyraźnie majaczała to tu, to tam jego sylweta. Coś on tam w tym tłumie robił, coś szeptał. Piotr wsłuchiwał się w to, lecz do jego uszu dochodziły tylko urwane słowa modlitwy. Pozostawiony na uboczu, przytulił się do jakiegoś drzewa, usiadł na spotkanym pniaku i czekał. Domyślał się, że ksiądz udziela ślubów, o których coś niecoś słyszał, lecz samej akcyi nie mógł skonstatować. Trwało to bardzo długo. W zgromadzonym tłumie szerzył się teraz głośniejszy pogwar, który ktoś co chwila uciszał. Odbywała się, widać, zbiorowa narada, bo liczne słychać było głosy... Później Wolski mówił coś bardzo długo, pewno naukę... Trwało to do późna w noc.
Nagle ciszę głębi leśnej przeszył świst. Był to świst przeciągły, wydany na skrzywionym w ustach palcu. Głos ów przeleciał lasem, obudził echo... Bliżej odpowiedział mu świst drugi, — później trzeci. Tłum nagle zacichł i znieruchomiał. Wkrótce z głębi lasu dał się słyszeć trzask gałęzi i zdyszany głos:
— Wojsko!
Drugi głos, z innej strony dał znać:
— Kozaki!
Trzeci:
— Od Radkowa Lackiego!
Wolski rzucił w las pytanie:
— Czy nas otoczyli?
Odpowiedziano:
— Od łąk droga wolna.