— Na łąki!
Piotr usłyszał poruszenie się tłuszczy i gromadne jej pożegnanie:
— „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!“
Ludzie szli ławą, w pośpiechu, ale cicho i sprawnie. Słychać było szepty męskie, kobiece i dziewczęce. Biała postać Wolskiego zbliżyła się do Piotra. Ręce ich spotkały się.
— Co to jest? — zapytał oficer.
— Ktoś zdradził.
— A cóż teraz?
— Wyjdziemy z lasu na łąki i brzegiem rzeki, zanim las otoczą.
— A cóż ksiądz zrobisz?
— Pójdę z nimi, dopóki się nie rozproszą.
— To i ja mam razem ze wszystkimi uciekać?
— Tak.
— No, to ja nie będę uciekał!
— Musisz pan!
— Nie, ja nigdy nie uciekam!
— Dziś musisz.
— Nie!
— Dobrze — dobrze. Ja dla fanaberyi honoru nie pozwolę zgubić całej sprawy. Tu nikt nie może być schwytany i wzięty. Chodźmy!
Ściągnął komżę z ramion, ukrył ją i, ująwszy Piotra pod ramię, jak poprzednio, szedł w las. Znaleźli się w tłumie zgorączkowanym, modlącym się, wśród kobiet i podrostków. Lecz wkrótce wokoło nich obudwu wytworzył się jakgdyby pierścień złożony z mężczyzn. Ludzie ci osaczyli ich ze
Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
66