Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.
67

wszech stron. Po jakimś czasie wszyscy wydostali się z lasu na wilgotne łąki i zwartą masą biegli na przełaj. Teraz dopiero Piotr zobaczył, jak wielki to był tłum. Prędko dotarli do zarośli nad rzeką i w ich cieniu, wyciągnąwszy się w długą kolumnę, biegli z pośpiechem. Rozłucki słyszał w zgiełku szeptane rozkazy jakiegoś starca:
— Ci co z Obornicy — na ławę!
— Zza Kowalewie — miedzami!
— Radkowscy — jeszcze precz koło rzeki!
— Do łosickiego traktu!
Stosownie do tych rozkazów zastęp zmniejszał się. Wąż ludzki malał. Zdało się, że ich pochłaniała w sobie i kryła w cudnych rańtuchach ta cicha, nieprzerwana noc, że ich chroniła i wybawiała tajemnicami swoich ciemności ode złego. Gdy tak ubiegli ze dwie wiorsty, Piotr spostrzegł, że jest z nimi tylko ów pierścień obronny, z tęgich mężczyzn złożony. Ludzie ci szeptali pomiędzy sobą:
— Zdrada była!
— Zdrada!
— Nie inaczej, tylko zdrada!
— Rzecz była przecie zrobiona w cichości.
— Dziękować Bogu, że i tak... — rzekł Wolski. — Rozchodźmy się, braciszkowie.
— Jeszcze tylko do rozstaja pod Ruskiem Grodziszczem.
— Stamtąd już do samego miejsca droga polna.
Szli tedy pośpiesznym marszem do owego rozstaja. Lecz oto jeden z mężczyzn stanął. — Za nim Wszyscy. Zrazu nie można było zrozumieć, o co