Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.
77

określić, lecz co było dlań wyraźne, jak mowa. Znienacka zrozumiałą stała się dlań piękna suknia panny Małgorzaty, dziś właśnie przywdziana, którą ordynarnie poczytywał był za daninę — dla siebie. Śmiech szyderczy zabrzmiał mu nad uchem... Niedawno drwił sobie z tej daniny. Teraz poczuł ukłucie gniewu, jakby na skutek czyjegoś oszustwa, wychodzącego na jaśnię. Na mocy tego ukłucia skonstatował, że jednak jakaś postać przyjemności, — czego w sobie nie przypuszczał, — istniała w duszy na widok tej niewinnej kokieteryi panny Marzeńki. Wszystko to podniecało wewnętrzną rozterkę.
Uśmiechnięty, milczący siedział na swem krzesełku, jak przystało na chwilowego, obcego przechodnia. Czekał na chwilę stosowną, w której ciągu można będzie tych ludzi i to miejsce bez żalu i nazawsze porzucić. Ale oto oczy panny Małgorzaty poczęły mu się nastręczać, nawet naprzykrzać. Jakby wyraźnie w jego myślach czytając, jakby znając te wszystkie myśli aż do najtajniejszej i ostatniej, poczęła mu coś oczami wypowiadać z pośpiechem, z niejasną prośbą i w pomięszaniu. Prześliczny rumieniec spłonął na jej policzkach i zgasł w beznadziejnej bladości. Piotr szorstko odwrócił głowę. Łkanie ocknęło się w jego sercu i szept niemal religijny płynął z duszy ku grobowi:
— Taniusiu, Taniusiu...
Rozmowa, przebiegając z przedmiotu na przedmiot, zahaczyła się o Paryż. Okazało się, wskutek