dany, jakby chciał ojciec. Chwilami głowę jej odchylało na stronę jakby omdlenie. Czoło pod lśniącemi włosami stawało się blade, jak u umarłej. Wówczas stary pan Oścień spoglądał na nią oczyma srogiemi i podniecającemi, jak gwałtowne razy pięści. Rozłucki obserwował grę uczuć wewnętrznych między temi trzema osobami — i przysłuchiwał się rozmowie, która z uczuciami ich nic absolutnie wspólnego nie miała. Lecz zdolność, przenikliwość i intelektualna siła hrabiego Nastawy nie dała mu zająć tak wygodnego stanowiska obserwatora i pozostawać w biernej roli widza. Artylerzysta przyszedł wkrótce do przeświadczenia, że przybyły pan spokojnie, nie śpiesząc się i z uwagą bada go również i obserwuje wśród arcybanalnej rozmowy. Wewnętrznem, nie łatwem do określenia uczuciem nieprzyjemności zmierzył pewnik, że stanął tu czemuś na przeszkodzie, coś tu zepsuł, czy zahamował. Bo oto i pan Oścień uderzył weń kilkakrotnie oczami prawdziwie nieprzyjaznemi. Nie poradził uśmiech jego przyklejony do warg, ani grzecznie obłudne słowa. Hrabia Nastawa, będąc panem sytuacyi i, oczywiście, rozmowy, skierował ją w taki sposób, żeby Rozłuckiego wciągnąć. Za chwilę dokonał tego. Piotr mówił wesoło o krajobrazie podlaskim, o Bugu, Drohiczynie, wioskach, dworach, cerkwiach i tym podobnych zewnętrznościach. W tych jego słownych ekskursyach po zaletach podlaskiego krajobrazu pomagał mu wzrok panny Małgorzaty i wspierał usilnie, gdy brakło wyrazu polskiego i trzeba było zastąpić go francuskim...
Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.
79