Strona:Stefan Żeromski - Uroda życia tom 2.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.
85

— Nie o to mi chodzi, co oni tam mówią, o formuły, tylko — cóż w tej sprawie? Cóż z tymi ludźmi?
— Przyrzekli, że co się da zrobić, to zrobią — mówił hrabia z niedbałością, jakby tę sprawę odrzucał na bok. Ale zaraz stanowczo i twardo dodał:
— Naczelnik, który najwięcej w tej aferze znaczy, i z którym najłatwiej dojść można do jakiegoś ładu, — (hrabia uśmiechnął się dobrotliwie), — oświadczył mi kategorycznie, że jednakże to już musi być koniec. Już ta sprawa z jego rąk przechodzi w inne, w zgoła inne, że tamci już są na tropie. Wobec tego obecny casus on może jeszcze ogarnąć rękoma, lecz za nic już nie ręczy i stanowczo umywa ręce. Jeżeli zaś po takich prośbach, jakie ja doń zaniosłem, on umywa ręce, to znaczy, że te ręce już będą umyte na pewno. Wobec tego cóż wasza wielebność mi powie?
— To pytanie ma znaczyć, że godziny moje są już policzone na tem płaskiem Podlasiu...
— Niestety, ja tak sądzę.
— Czyżbym miał już zaraz kij brać w rękę i bez zwłoki uchodzić?
— Niestety, ja tak sądzę.
— Ale czyż wytykano palcami mnie właśnie?
— Wytykano nietylko palcami, ale całym plikiem papierów. Widziałem czarno na białem... — mruknął hrabia dobitnie. Po chwili dodał jeszcze:
— Gdyby nie obawa o bezpieczeństwo domu szanownego sąsiada, nie ośmieliłbym się tych wszy-