Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

I nagle stary pan gorzko zapłakał. Poczuł w sobie, w swych kościach i w sercu, zgrzybiałość, która już wszystko strawiła, zwiastunkę śmierci. We łzach, toczących się po jego policzkach, wypływała skarga na ten czas niemiłosierny, co zabiera młodość, zdrowie, tęgość bark i kolan, ogień ze krwi, szczęście, wesołość i dostatki. Z niezmiernego tłumu osób znajomych ta oto jedna malowana postać żony mogła z nim dzielić wspomnienie uroczych zabaw, nie skrępowanego niczem wesela, dowcipnych intryg, cudownych kobiet i mężczyzn, stojących na szczycie kultury. Już tego nikt nie mógł pojąć, nikt nawet marzeniem ogarnąć bajecznego świata, który przeszedł niby cień i zstąpił do grobu.To też we łzach pana Opadzkiego wyrażała się niezmierna jego miłość dla cienia, zaklętego w malowidle. Gdy tak zatopiony był w sobie, drzwi się uchyliły i oczekiwany Franuś wsunął głowę do pokoju. Był to faworyt dziedzica. Spełniał zarazem funkcye lokaja i przełożonego nad całą administracyą majątku. Marszałek, każdy z podstarościch i wszyscy służący musieli wykonywać najściślej wszelkie jego rozkazy, pomimo, że on właściwie był urzędnikiem do skrobania dziedzica w pięty, gdy ten nie mógł zasnąć. Franuś był to człowieczyna młody, chudy, nizki i niepozorny. Chodził zawsze w kożuszku i butach z bardzo długiemi cholewami, które nadzwyczaj dobrze uwydatniały kabłąkowatość jego nóg, chudych, jak patyki. Sypiał w maleńkiej izdebce tuż przy pokoju pana Opadzkiego i ciągle mu dotrzymywał towarzystwa. Franuś wszedł do pokoju, drzwi za sobą przymknął starannie i z uciechą, wysiłkiem powstrzymywaną, rzekł szeptem: