powietrze zimnego poranku napełniały serca żołnierzy, oficerów i wodza szczytną fantazyą. Kompanie szły, jak jeden człowiek, mocno, równo, sprężyście, zostawiając poza sobą spustoszoną wioseczkę o szarych dachach domostw i obór. Z ciemnej jego gęstwiny powiał na idących chłód ostro przeciągający. Słychać też było huk donośny. Wkrótce koń Gudina zatrzymał się na wzniesieniu, jak wysoki stopień leżącem w dolinie. Widać było stamtąd piany wodospadu, fruwające między kosmatemi i czarnemi jak noc ścianami świerków. Młody generał tknął konia ostrogą i kłusem dojechał do brzegu rzeki. Stał naprost głównego koryta żółtawo-burych wód Aaru, które tam zlatują nagle do jamy na siedemdziesiąt metrów głębokiej. Z boku do tej samej przepaści skacze z taką furyą, jakby był strzałem wysadzony z ziemi Aerlenbach, potok srebrzysty, ten, co «wody błękitnemi spada», wylęgły w lodach i jeszcze nie zbrudzony mułem ziemi. Z rykiem chwytają się za bary te dwie rzeki w głębinie, zmagają tam, trzaskając łbami o granit. Z czeluści, która wiekuiście wzdycha, wypadają chmurki wodnego pyłu, ogromne banie mgły ledwie widocznej, kołyszą się i błądzą nad dołem to tam, to sam, rozsiewając naokół deszcz drobny i spływając po głazach długiemi smugami, jak łzy cienkiemi. Niżej w kipiących pianach siepią się potworne kłęby, zupełnie jak nagie ciała zdychające w kurczach boleści. Gudin mocno zdarł konia i patrzał w dziwną przepaść. Na widok boju tych pian wspaniałych, myśli jego porzuciły rzeczywistość. Wydało mu się przez chwilę, że widzi tam, pośród pyłu wody znienawidzoną aż do śmierci, chudą, bladą twarz, z długimi kudłami nieporządnej baby
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.