naście kompanii grenadyerskich wypoczywało, siedząc półkolem na brzegu jeziorka Gelmer, kiedy na zrębie skały zjawił się młody generał, zmordowany tak bardzo, że z każdego jego włosa pot kapał.
— Idziemy dalej w tę dolinę? — zagadnął odrazu przewodnika, ukazując na Diechterthal.
— O, nie! — rzekł Fahner. — Ta dolina nie zaprowadziłaby nas w stronę Grimsel. My pójdziemy wprost na szczyty.
— Którędy? — spytali oficerowie, zdumieni tem oświadczeniem, gdyż naokół widać było tylko ściany pionowe.
— Pójdziemy poza tą skałą. Innej drogi niema — rzekł Szwajcar obojętnie.
Zaraz też ujął swą siekierę na długiem toporzysku z obuchem okrągłym, niby jabłko, i szerokimi krokami poszedł brzegiem jeziora. Kompanie uszykowały się i okrążyły jezioro. Ślad drogi wlókł się do podnóża wydatnej skały, która czarnemi taflami schodziła wprost do wód jeziorka. Wyminąwszy tę skałę, wojsko zobaczyło nareszcie swoją drogę. Dreszcz strachu i szept stłumiony przeleciał wskroś tłumu. W tem miejscu masa granitu, tworząca łańcuch cały, rozpękła się i jakby rozsunęła w dwie strony. Między chropowatemi powierzchniami tych ścian, wznosił się do góry wązki przesmyk, niby komin, od samego jeziorka aż do białych stogów lodowych. Z górnego krańca owego przejścia wywalał się na dół lodowiec, zczerniały po wierzchu, a jasnozielony w swych pęknięciach i pieczarach. Ta szczelina od jeziora Celmer do szczytu Thierälplistock, wspinająca się na przestrzeni 2000 metrów, wydała się
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.