częli zbijać się w kupę, tulić do skały i pchać jedni na drugich, jak zgłupiałe owce. Grenadyer płaczący łkał coraz głośniej, powtarzając nieustannie jakąś jedną sylabę i wydzierając się z rąk kolegów. W kupie starych weteranów, którzy już niezliczone razy śmierć napastowali, którzy dobrze widzieli, jaka ona jest i jak zabija, — słychać było teraz pomruk zuchwały.
— Ten chłop jest zdrajcą! — mówili niby to jeden do drugiego, ale tak, żeby ich oficerowie słyszeli. — To jest wysłaniec pludrów! Tędy nikt nie przejdzie! Wolimy zginąć w bitwie z karabinem w garści, wolimy iść do bitwy! Nie chodźmy tędy! Nie pójdziemy!
Labruyère, Le Gras i inni oficerowie patrzyli z podełba na tych starych. Czuli oni, że kolumna tak zniechęcona nie przejdzie po białej smudze, zarzuconej nad ich głowami wprost, widziało się, na chmury. Gudin ze zwieszoną głową, nieruchomy siedział na występie skały i obserwował swoje roztrzepane buty. Nagle, gdy gwar w tłumie zamieniał się na hałaśliwe pogróżki, skierowane do przewodnika, generał wstał powoli ze swego miejsca. Twarz jego była prawie granatowa, okryta krwistemi plamami, po bokach jej wisiały pasma przepoconych włosów. Oczy jego patrzały z dzikim spokojem z pod brwi zsuniętych.
— Żołnierze! Żołnierze! — zawołał głosem nizkim, a tak dziwnie donośnym, że ludzie umilkli, jak jeden. Zdawało im się, że ten szczupły oficer nagle się w oczach ich rozrósł. Zlękli się jego twarzy i głosu. Gudin nie mógł wymówić ani słowa więcej. Wzniósł tylko szpadę ku górze potężnym gestem wodza.
Dziwna podnieta przeszyła wojsko. Żołnierze w po-
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.