opadły ręce i wyrazy zamarły na ustach. Wszyscy próżno szukali oczyma — ziemi. Jak daleko wzrok sięgał leżały kształty z państwa snu czy maligny. Dusze tych ludzi z równin, z zielonych płaszczyzn struchlały na widok oceanu przedziwych gromad lodu i granitu. Odkryły się przed nimi tajemnicze pustynie Alp berneńskich — «alt fry Weissland...»
Po drugiej stronie doliny Hasli, która u stóp ich leżała, piętrzyły się góry: Schreckhorn, Wetterborn, Eiger, Mönch, a dalej strzelały w górę dwa białe stogi Jungfrau, łącząc się z niezmiernemi polami Wielkiego Aletsch’u. Były tam jakieś cielska, grzejące się na słońcu, strzaskane gmachy, potłuczone wieże, ogromne postacie, jak Mönch; albo tak dziwne, tak zagadkowe i przykuwające do siebie wyobraźnię człowieka, jak Finsteraarhorn. Stały tam jakieś zjawienia z tamtego świata, zarysy do niczego na ziemi nie podobne, jakieś strachy i poczwary, jakieś wizye, w obłąkaniu poczęte. Trzy czyste barwy — niebieska, czarna i biała jedynie tam widzialne, rzucały się do oczu i napełniały dusze niepokojem. Zwracając oczu w dolinę Aaru, żołnierze widzieli jeszcze wioskę Gutannen, podobną do stadka kuropatw zbitych w kupkę na szarej miedzy. Aar, rzeka kipiąca łańcuchem wodospadów, wydawała im się jak smużka twardego śniegu. Ruch wody zginął dla oczu, ryk jej daleko został w przepaści. Las, ostatni las za Gutannen, czerniał, jak kępa tarniny. Żołnierze z utęsknieniem spoglądali w stronę tego lasu, w ciemności wrażeń i przeczuć jedno pojmując, że to, co ich otacza, ten widok bezduszny, skostniały i obcy — to jakaś zła zapowiedź, to sprzymierzeńcy nieprzyjaciela.
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.