Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

domki, przykryte dachami z płaskich głazów, stały tam wokrąg kościoła z czerwoną wieżą po obudwu stronach wybrukowanej uliczki. Nędza, kwicząca z głodu, wyglądała ze wszystkich kątów tego schronienia pasterzy. Domy i obory, tyłami swymi i kupami nawozu zwrócone do drogi, były pozamykane i puste. Napróżno walono kolbami w każde drzwi i wybijano szyby. Nie było tam żywego ducha. Żołnierze wyrywali szuflady, rozbijali drzwi szaf — i nie znajdowali nic zgoła. Nawet oficerowie rzucali oczyma po kątach, szukając jakiegokolwiek pożywienia — nadaremnie.
Wszystko to zresztą bardzo krótko trwało. Wyruszono z Realp w przewidywaniu potyczki. Droga szła po prawym brzegu Reussu, który tam płynie wolno, cicho i tak ospale, jak rzeczka na równinach. Już na połowie drogi z Realp do Hospentalu zauważono, że piechota austryacka wali w górę na Gotthard. Ta ucieczka bez bitwy wywołała szaloną uciechę. Cała kolumna trzęsła się od śmiechu, wywijała pięściami, potrząsała karabinami i wrzeszczała na całe gardło.
Tymczasem z za garbu podnóża nagle, jak błyskawica wypadł oddział huzarów i w pełnym galopie, co koń skoczy, rzucił się na kolumnę Gudina. Nim zdołano porwać się do strzału, już wzniesione szable spadły na karki. Huzarzy źgali konie ostrogami, ździerali je uzdami i ciskali się w środek szeregów piechoty, tnąc z ramienia na prawo i lewo. Wrzask boleści, krzyk oficerów i głośny dźwięk broni stokrotnem echem latały między górami. Trwało to krótką chwilę. Gdy popłoch minął i gdy się opamiętano, że tej konnicy jest szwadron wszystkiego, — uderzono weń ba-