niebieskawą barwą nikły i rzadki opar, bliżej na okół czerniał grunt obnażony i martwy. Jeszcze nie było ani jednego piórka trawy. Wygony i miedze leżały pośród niwek, jak sztaby bezduszne. Głęboko smutna równina szła daleko, na kraj świata, za odległe mgły powłóczyste. Na niewielkiem wzniesieniu widać było kilka suchych topól, czarny dach i długą, białawą, z czerwonymi słupami ścianę owczarni w Brodzkim folwarku. Nieco dalej wysuwały się z za piaszczystego wzgórka chałupy we wsi Budy Brodzkie. Już we mgle ciemnemi kresami znaczyły się wśród pól równych i milczących topole i budynki w Kostrzewnie. Na końcu drogi, połyskującej od wody w kolejach, grzało się na słońcu miasteczko Zimna, a obok niego dominium Zimna ze swemi licznemi zabudowaniami i wielkim starym dworem, schowanym w kępach drzew parku i owocowego sadu.
Pan Opadzki szedł sobie noga za nogą, przystawał, nakrywał oczy dłonią i patrzał na przestwór pod słońce. Znał tam każdą skibę, każde kretowisko, każdy zakręt płytkiego strumienia. Gdy przyszedł do brzozowego gaju, który z prawej strony drogi ciągnął się nad pastwiskami, stanął znowu i, kiwając głową, mruczał do siebie:
— Patrzcież się państwo, jak to bydlę wyrosło! Przecie tu było goło, jak na nosie, zupełnie goło jeszcze tak niedawno. Zaraz... Kiedyż to tutaj było goło? Jechaliśmy, pamiętam, z Sophie na wojaż poślubny... Pojazd był otwarty, dzień był ciepły, tak ciepły, tak jasny...
Zbliżył się do wysmukłych brzózek o białej,
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya druga.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.